Beata Wolfram-Krukowska - szkoleniowiec Szkoły Psychoterapii DDA - o sobie
Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wybrałam właśnie ten kierunek studiów (psychologię) i ten zawód, odpowiedziałabym w sposób, który dla mnie samej jest dość zaskakujący – zwłaszcza w kontekście charakteru pracy, którą wykonuję praktycznie od samego początku mojej drogi zawodowej.
Były w mojej pracy okresy, w których zajmowałam się szkoleniami. Na początku lat 90. w dobie raczkującego polskiego kapitalizmu, kiedy nie stracił on jeszcze do końca – co prawda nieco siermiężnej, ale jednak ludzkiej twarzy, prowadziłam zajęcia dla biznesmenów. Później, po roku 2000, szkoliłam duchownych działających w Polsce kościołów protestanckich. Starałam się przybliżyć im problematykę przemocy domowej i pokazać, w jaki sposób konstruktywnie zareagować, gdy wierni przychodzą z tego typu problemami.
Patrząc z perspektywy czasu można jednak uznać, że główną treścią mojej pracy jest pomaganie. Pracuję z osobami, które wyczerpały swoje możliwości życia w dotychczasowej formule – mechanizmach radzenia sobie, rolach, relacjach… Spotykam je w momencie, kiedy decydują, że to, jak wygląda ich życie, jest już nie do zniesienia – coś musi się zmienić, nawet za cenę ryzyka związanego z naruszeniem wizji siebie samego i świata wokół. Inaczej mówiąc jestem przy tych, którzy znaleźli się w mniej lub bardziej ostrym kryzysie. Opiekuję się, wspieram, pomagam znaleźć nową drogę.
Absolutnie formacyjnym doświadczeniem była dla mnie z górą piętnastoletnia praca w ośrodku socjoterapii – znanym warszawskim SOSie. To tam poznałam specyfikę pracy z klientem głęboko doświadczonym przez los, a zarazem znajdującym się na starcie swojej życiowej drogi. Zobaczyłam, jak trudno jest znaleźć siły do walki o siebie i własne życie, kiedy człowiek nie dostał od najbliższych tak podstawowego wyposażenia, jak umiejętność radzenia sobie z własnymi emocjami czy bycia w bliskości z innymi ludźmi. Schlebiam sobie, myśląc, że towarzysząc tym młodym ludziom „akuszerowałam” ich wyjście w świat, dając namiastkę relacji z dobrym rodzicem, który pokazuje dziecku, jak ma sobie radzić ze sobą i otaczającą je rzeczywistością, a zarazem wierzy w nie i je wspiera.
Kontynuację tej pracy znalazłam w Stowarzyszeniu Od-Do – miejscu, które swoje działania koncentruje wokół osób nieco starszych (niż SOS), takich, które – biorąc pod uwagę ich wiek i role społeczne (student, młody pracownik, młody rodzic) weszły już w etap dorosłości, ale wciąż nie mogą się na tej drodze poczuć jak u siebie, iść nią pewnie, dokonywać własnych wyborów. Głęboko identyfikuję się z filozofią Od-Do: naszą rolą jest starać się wypełnić deficyt, z którym przychodzą do nas nasi klienci. Dać im doświadczenie więzi z (funkcjonalnym) „dobrym rodzicem” – terapeutą indywidualnym i (funkcjonalną) „dobrą rodziną” – grupą terapeutyczną. Niezwykle cenię sobie przyjęty w Od-Do charakter więzi i kontaktu z klientem – opartego na autentyczności i wielowątkowości roli terapeuty. Relacja, w którą wchodzę tu z moimi klientami przypomina relację dziecka z dobrym rodzicem – który dostrzega i zaspokaja potrzeby dziecka, ale zarazem sam respektuje swoje człowieczeństwo – własne potrzeby i niedoskonałości. Najcenniejszym kompasem tych działań zawsze były i wciąż są dla mnie emocje. To one prowadzą mnie – niekiedy drogą pełną niespodzianek – ku jak najpełniejszemu kontaktowi i skutecznym interwencjom. Nie dzieje się to rzecz jasna bez kosztów osobistych. Nawet długoletnia praktyka nie chroni mnie przed przeżywaniem – wraz z moimi klientami – bólu, gniewu, a nawet rozpaczy.
Więc dlaczego zdecydowałam się na takie koszty? Co jest moją nagrodą? W trakcie egzaminów na psychologię zadano mi pytanie, dlaczego chcę się tu dostać. Odpowiedziałam: „Z ciekawości. Myślę, że tylko temu – przyglądaniu się motywom ludzkich działań, znajdowaniu w nich zawsze obecnej, choć czasami głęboko ukrytej logiki, jestem gotowa poświęcić jedną trzecią (bo mniej więcej tyle zajmuje nam praca) swojego życia.”
Tej odpowiedzi udzieliłam w 1986 roku. Jest dla mnie aktualna do dziś.