Postanowienia noworoczne
Dziś mija rok, od kiedy „jutro rano idę biegać”
(znalezione w Internecie)
Granica, jaką jest noc sylwestrowa i zmiana w kalendarzu – o rok – sprzyja wrażeniu, że oto zaczyna się w naszym życiu jakiś nowy rozdział, następuje nowe rozdanie, można coś zacząć od początku, z czystą kartą. Wrażenie to oczywiście złudne, wręcz zachęca jednak do czynienia noworocznych postanowień.
Czemu potrzebujemy takiej granicy? Czy tego, czego pragniemy i potrzebujemy, a co zależy od naszych własnych decyzji, nie możemy wprowadzać w nasze życie tak po prostu, wtedy gdy zaczynamy o tym myśleć i tego pragnąć? I ludzie próbują, jednak z jakiegoś powodu nawet pożądane i zależne od nas samych zmiany nie przychodzą łatwo. Szczególnie trudne są dla tych, którzy żyją w poczuciu wiecznego bycia „nie w porządku”. Przeżywane na co dzień poczucie bycia gorszym od innych, konieczność usprawiedliwiania swoich decyzji, a także związana z tym frustracja i złość na innych ludzi powodują, że człowiek gorączkowo szuka możliwości zmiany tego stanu rzeczy. Składane samemu sobie obietnice, że od jutra będę dbać o siebie i podejmować mądrzejsze decyzje (np. zacznę biegać, przestanę palić, będę się zdrowo odżywiać) dają nadzieję na uzdrowienie swojego życia, na uczynienie go lepszym i mądrzejszym. „Wreszcie będę taki (dobry), jak chcę być, a nie taki (zły) jak jestem” – zdaje się kryć w noworocznym postanowieniu składanym samemu sobie w najlepszej wierze i z najlepszymi chęciami.
Niestety, ludzkie doświadczenie wskazuje, że żywot takich postanowień jest krótki. Jeśli w ogóle wejdą w życie, dość szybko brakuje mocy na ich konsekwentną realizację. Niektóre umierają powoli, niepostrzeżenie – stają się coraz mniej ważne, giną wśród spraw pilniejszych, odchodzą w zapomnienie przy okazji zdarzających się przecież w życiu każdego człowieka zawirowań. Niektóre porzucane bywają nagle – jako pomysły nietrafione, zbyt trudne, przynoszące nieoczekiwane i przykre konsekwencje. Czasem budzi to ulgę, częściej jednak rozczarowanie – głównie sobą i brakiem „silnej woli”. Takie oskarżenie dokłada się do litanii innych, wcześniej już dręczących kogoś, kto szczerze pragnie sensownej zmiany w życiu.
Jak nie zabrnąć w tę pułapkę? Co zrobić, żeby zmiana, której człowiek tak bardzo pragnie, mogła w jego życiu zaistnieć? To oczywiście temat na dłuższą książkę, nie felietonik. Jeśli jednak mowa o pierwszych krokach, o warunkach koniecznych, by zmiana rzeczywiście i trwale mogła zaistnieć, to należy wspomnieć o sprawie podstawowej jaką jest rozpoznanie i akceptacja istnienia status quo.
Oczywiste? Okazuje się jednak, że nie do końca. Jeśli ktoś na co dzień przeżywa siebie jako nie-takiego-jaki-być-powinien, to najczęściej chętnie zamyka oczy na to, co rzeczywiście przeżywa, czego potrzebuje, jaki i kim tak naprawdę jest. Aby w tych sprawach coś zmienić, konieczne jest najpierw dokładne rozpoznanie stanu obecnego i przynajmniej zgoda na to, że na ten moment tak właśnie – a nie inaczej – jest. Aby móc sensownie wyznaczyć kierunek zmiany, konieczne jest zachowanie przytomności i życzliwości dla samego siebie. Zmiana ma służyć temu, kto się zmienia – nie może być karą, skierowaną przeciwko swojemu autorowi. Musi wynikać z jego uczuć, potrzeb, pozostawać w zgodzie z tożsamością. Dochodzenie do takiej zmiany to proces powolny i wymagający głębokiej refleksji. Często wymaga fachowego wsparcia psychoterapeutycznego. Fajerwerki i konfetti niestety nie gwarantują ani sensowności, ani trwałości noworocznych postanowień.